Co prawda Wujek Garmin proponował truchcik, ale stwierdziłem, że muszę dać nogom odpocząć, i..... wybrałem się w góry 🤣
Szliśmy większą ekipą z dzieciakami, więc marsz był w totalnie niskim tempie, ale samo wejście, i zejście z góry spowodowało dość uciążliwe bolesne odczucia w łydkach, i w czworogłowych.
Na łące pod szczytem "rozbiliśmy obozowisko" 😉
W przygotowanym miejscu rozpaliliśmy ognisko.
Kiełbaski z ognia w tak pięknych okolicznościach przyrody smakują nader wybornie 😁
Te ruiny ze zdjęcia to pozostałości dużej szopy, w której wiele lat temu składowane było siano skoszone na pobliskich łąkach.
Siano składowano w dużym pomieszczeniu na górze (w drewnianej szopie postawionej na tych fundamentach), a na dole była izba i kuchnia.
Wraz z pierwszym śniegiem siano (zebrane w derkach) było zwożone na dół na saniach.
Historię tę opowiedział mi miły starszy pan (około 65-70 lat), który dotarł na łąkę wraz z małżonką.
Stwierdził, że jest współwłaścicielem okolicznych terenów, i ucieszył się, że spędzamy majówkę w tym miejscu.
Przy ognisku wspominał, że w młodości wielokrotnie uczestniczył zarówno w sianokosach, jak i w przewracaniu suszącej się na tych łąkach trawy, a na końcu w zwożeniu siana dla zwierząt, które zimę spędzał w dolinie.
Ponoć w drugiej (nieistniejące już) drewnianej szopie od wiosny do jesieni były krowy i owce.
Jako ciekawostkę dorzucił informację, że jeden ze współwłaścicieli przyjeżdżał tutaj koniem, orał jedną łąkę, i sadził ziemniaki.
Niestety zwierzyna leśna niszczyła mu sporą część upraw, i po kilku sezonach zrezygnował.
Pogoda dopisała, towarzystwo było przednie, i w ten miły sposób uciekło dobre pół dnia 😃
Zeszliśmy na dół późnym popołudniem.