Mało kto zdaje sobie sprawę z tego, że najważniejszą kwestią, która rzutuje na naszą przyszłość i o którą trzeba zabiegać na arenie politycznej jest energetyka. Jesteśmy poddawani obecnie gigantycznej presji propagandy i wpływów zewnętrznych, żeby zniszczyć własny system energetyczny w imię walki z urojoną "katastrofą klimatyczną". Musimy ocalić polską energetykę węglową.
Tutaj uściślenie. Najlepszym, najbardziej opłacalnym w Polsce rodzajem elektrowni są elektrownie na węgiel brunatny. Takie elektrownie stawia się przy złożach, które wydobywane są odkrywkowo i trafiają niemal bezpośrednio z ziemi do pieca. W Polsce mamy sporo złóż węgla brunatnego i możemy za jego pomocą zasilić około 3/4 kraju (na dalsze odległości przesył staje się nieopłacalny). W pozostałych częściach kraju uzupełnia się to elektrowniami na węgiel kamienny (który musi zostać wydobyty głęboko pod ziemią i przetransportowany koleją), które są mniej opłacalne i innymi, np. wodnymi.
Elektrownie wiatrowe i słoneczne z punktu widzenia całości systemu energetycznego są tylko przeszkodą. Nie dają stabilnego źródła prądu, więc nawet jak chodzą, to i tak trzeba utrzymywać w ruchu elektrownie węglowe i spalać paliwo jałowo, po to tylko, żeby płynnie włączyć je do sieci, gdy przestanie wiać wiatr albo chmury przesłonią słońce. Równie dobrze tych wiatraków i solarów mogłoby nie być, ba, lepiej nawet, gdyby ich nie było, wówczas nasze elektrownie węglowe mogłyby pracować stabilniej. Udawanie, że produkujemy energię z wiatru i słońca nas słono kosztuje.
Elektrownie jądrowe są stabilnym i realnym źródłem prądu (w odróżnieniu od wiatraków i solarów), jednak znacznie droższym od elektrowni węglowych, zwłaszcza od tych na węgiel brunatny. Sprawiają one również, ze stajemy się energetycznie zależni od zagranicy. Energetyka jądrowa jest dobrą opcją dopiero wtedy, gdy państwo nie dysponuje ani złożami węgla, ani terenem dobrym do zabudowy elektrowniami wodnymi (jak Norwegia). Można jednak rozważyć budowę takiej elektrowni w Polsce, na terenie pozbawionym energii z węgla brunatnego. Przy czym tylko w zakresie takim, że jesteśmy w stanie przetrwać ewentualne embargo na paliwo jądrowe w przyszłości (np. zwiększając produkcję w innych elektrowniach, wprowadzając oszczędności energetyczne, uruchamiając elektrownie awaryjne).
W tym momencie oddziałują na nas dwa lobby: pierwsze chce nam zniszczyć energetykę węglową, żebyśmy byli mniej konkurencyjną gospodarką i sprzedawać „zielone technologie” w postaci bezużytecznych wiatraków i paneli słonecznych; drugie chce nam wciskać atom. Oba używają tej samej narracji o rzekomej „katastrofie klimatycznej” i rzekomym „konsensusie naukowym”.
O energetyce węglowej rozpowszechniane są różne mity. Np. że to „brudne powietrze” – bzdura, spaliny są dobrze filtrowane, normy silnie, a emisja idzie z wysokich kominów, przez co nie wchodzi w skład tzw. smogu (zresztą tam niewiele jest poza nieszkodliwym dwutlenkiem węgla). Gdybyśmy zbudowali więcej elektrowni węglowych, w najnowszych technologiach o bardzo wysokiej sprawności, moglibyśmy zastąpić ogrzewanie domów węglem z kotłów ogrzewaniem elektrycznym, bo prąd byłby co najmniej dwukrotnie tańszy niż obecnie. Wtedy udałoby się zredukować poziom zanieczyszczeń powietrza w terenie zabudowanym do bardzo niskich wartości (ogrzewanie indywidualne jest główną przyczyną zanieczyszczeń powietrza).
W naszym żywotnym interesie jest powstrzymanie tej pseudo „zielonej” „transformacji energetycznej” i walka z agenturą oraz pożytecznymi idiotami, którzy służą tej wybitnie złej sprawie. A w awangardzie zielonego przekrętu są właśnie „Zieloni” stanowiący część Koalicji Obywatelskiej. To są najgroźniejsi dla naszej przyszłości ludzie: jak np. Klaudia Jachira czy Urszula Zielińska. KO za sprawą Zielonych postuluje jeszcze większe ograniczenie emisji CO2 (o 75%), niż narzuca na nas Unia Europejska, a już sam unijny plan "Fit for 55" grozi totalną demolką polskiej energetyki i gospodarki. Dlatego ze wszystkich możliwych wyborów KO jest najgorszym, nawet chyba gorszym od Lewicy (bo ci raczej się skoncentrują na kwestiach genitalnych oraz rozwalaniu systemów podatkowego i socjalnego, a te można szybko odbudować/zlikwidować).
nie do końca się zgodzę. Od dawna prąd z wiatraków i paneli jest tańszy niż węglowy. Nie bez powodu mamy jeden z droższych w Europie. Ludzie montują panele na dachach i zwracają się po 5-10 latach nie bez powodu. Idealnie jeśli ktoś zamontował je kilka lat temu. Mój tata ma od 5 lat panele i produkują około 8MWh rocznie. Czyli mniej więcej za 9tys zł, a cała instalacja kosztowała mniej niż 20 (wtedy gdy montował nie było jeszcze dopłat).
Największym problemem jest oczywiście stabilność, ale da się to rozwiązać przy pomocy np. elektrownii szczytowo pompowych, których IMHO jest za mało. Jeśli chodzi o węgiel to ma też inną wadę. Pamiętam jak będąc na studiach w Polsce była susza. Ze względu na niedobór wody bloki węglowe były wygaszane, wtedy wiele firm musiało zaprzestać produkcję, a galerie handlowe miały zakaz używania klimatyzacji. Biorąc pod uwagę, że susze w Polsce bywają dość często to jednak taka sytuacja obecnie nie występuje. Dlaczego? Właśnie przez PV. Gorąco było przez dzień i klimatyzatory też pracowały, głównie wtedy, a w dzień eenergii z PV jest właśnie dużo.
Elektrownia jądrowa się nam przyda, ale uważam, że jeśli ktoś chce być trochę niezależny to powinien stawiać na własną produkcję energii.
No i popatrz. Październik i ile prądu jest z wiatru dzisiaj i ze słońca.
Wiesz, jeśli obciążysz producentów marchewek różnymi kosztami związanymi z produkcją mięsa wołowego, to możesz doprowadzić do sytuacji, w której formalnie mięso wołowe jest tańsze od marchwi. Tak jest z energią. Właściciele OZE po prostu sprzedają prąd do sieci, ale nie ponoszą kosztu tego, że w tym samym czasie cała elektrownia węglowa musi być w pogotowiu, żeby zastąpić ich prąd, gdy zabraknie słońca lub wiatru. W przypadku prosumentów sytuacja jest jeszcze bardziej kuriozalna, bo dosłownie wszyscy się zrzucamy w opłatach za prąd, żeby wam się opłacało. Chociażby takie "oddawanie energii" - prosumenci produkują energię, gdy zapotrzebowanie na nią jest niskie. Ta energia jest systemowi zupełnie zbędna, bo równie dobrze mogłyby ją wyprodukować chodzące w tym czasie jałowo elektrownie węglowe. Ba, tych instalacji jest w niektórych rejonach tak dużo, że podczas słonecznych dni trzeba energii się pozbywać (wygrzewać ją w powietrze), żeby nie przeciążyć sieci. Ale jak słońca nie ma, a zwłaszcza, gdy dni są krótkie i mało słoneczne, szczególnie w porach wysokiego obciążenia sieci, prosumenci odbierają część "zgromadzonej" energii elektrycznej od zakładu energetycznego. Oczywiście ta energia nie była nigdzie zgromadzona, tylko normalnie jest produkowana z węgla i oddawana prosumentom za darmo.
Jeśli chodzi o elektrownie szczytowo-pompowe to jest teoria, ale niemożliwa do realizacji. Dokonałem kiedyś obliczeń i wyszło mi, że do ustabilizowania OZE w Polsce potrzeba by było co najmniej 100 elektrowni szczytowo-pompowych wielkości tej w Żarnowcu. Budowa jednej to ogromna inwestycja. Budowa i utrzymanie 100 takich elektrowni spowodowałaby urealnienie cen energii z OZE. Pewnie co najmniej z 10 zł za 1 KWh jeśli miałbym zgadywać...
Ilość opadów w Polsce nie zmieniła się, jeśli elektrowniom zdarzały się problemy z wodą, potrzebne byłyby inwestycje w infrastrukturę wodną, która o ile wiem jest mocno zaniedbana. Swoją drogą susza nie była nigdy na studiach ;) (mój ulubiony błąd językowy :D).
Dobrym pomysłem natomiast jest używanie paneli i wiatraków off-grid. W niektórych sytuacjach jest to całkiem opłacalne. Sam założyłem sobie instalację solarną off-grid w domku letniskowym, bo przy minimalnym zużyciu prądu i użytkowaniu domku przez 4-5 miesięcy rocznie, nie opłacało się finansować przyłącza ani płacić po kilkadziesiąt złotych za rachunek nawet przy zerowym zużyciu prądu za opłaty stałe. I klimatyzację też można by tak zasilać, jeśli faktycznie by się to opłacało, ale obawiam się, że skoro takiej praktyki nie ma, to bardziej się opłaca zasilać klimatyzator z sieci, nawet jeśli prąd jest 2-3 razy droższy niż mógłby być bez dodatku "OZE" i regulacji "klimatycznych" (w tym słonych haraczy ponoszonych przez elektrownie węglowe).
Po pierwsze myslisz się. Prądu potrzeba około 30-40% więcej w ciągu dnia niż w nocy. Po drugie wahania użycia prądu też są spore w ciągu dnia i tygodnia. Od min. 10GW po nawet max. 25GW. Dlatego elektrownie węglowe i tak muszą zmieniać moc w ciągu dnia.
Po trzecie efekt skali tutaj bardzo dobrze działa, gdy panele są w całej PL to nawet jeśli na północy kraju słońce zajdzie za chmurę to prawdopodobnie w innym miejscu słońce da energii na tyle aby to nadrobić.
Po czwarte, widzę wykresy z produkcji paneli i oddawania prądu do sieci. Przez całe lato używa się prądu z sieci tylko przez godziny nocne. To już prawie samowystarczalność.
No i na koniec, do elektrownii węglowej musisz cały czas distarczać surowiec, do OZE nie.
Po pierwsze nie mylę się :) Oczywiście w dzień potrzeba więcej prądu niż w nocy, ale szczyty zapotrzebowania są rano i wieczorem, zwłaszcza wieczorem, około godziny 21 albo nawet 22 (to w różnych okresach się zmienia), kiedy jest już po zachodzie słońca. Np poniżej masz wykres zapotrzebowania na energię 10 maja. Największe zapotrzebowanie wypada na godzinę lub pół godziny po zachodzie słońca (zależy w którym rejonie Polski). Zresztą nawet jeszcze przed zachodem, gdy słońce jest nisko, panele mają bardzo niską wydajność (podobnie jest rano, niedługo po wschodzie słońca). A w środku dnia, gdy panele mają najwyższą wydajność dzienne zapotrzebowanie jest najniższe.
Po drugie, jeśli chodzi o ten "efekt skali", to Ty się mylisz. Właśnie dlatego mamy elektrownie rozsiane po całej Polsce i uzupełniamy te na węgiel brunatny innymi, gdyż przesył na duże odległości jest nieopłacalny - za dużo się traci energii w ten sposób.
OZE to pozorny zysk, bo "nie dostarcza się surowca". Jednak do jego ustabilizowania trzeba i tak zużywać ten surowiec, tak że w efekcie musimy ponosić koszt istnienia dwóch systemów elektroenergetycznych naraz. Załóż sobie podwójny system off-grid (panele + mały wiatrak), z takim zapasem mocy i pojemnością akumulatorów, żeby przetrwać wszystkie możliwe przerwy w generacji przez cały rok, używaj normalnie wszystkich odbiorników, jak pralki, lodówki, telewizory i policz dokładnie, ile Cię to kosztuje średnio na miesiąc (wliczając amortyzację i wymianę zużytych elementów, np. akumulatorów). Wtedy poznasz prawdziwą cenę OZE.
No ale właśnie taką konfigurację mam. Wiatrak +PV + aku 10kWh. Od wiosny do zimy nie mam problemu z prądem. A zimą no trudno. Musiałbym mieć kogenerator, albo większy magazyn energii. Czekam, aż ogniwa wodorowe potanieją i wtedy będę magazynować w wodorze w jakimś podziemnym zbiorniku. Mam z tematem trochę doświadczenia i wiem co mi się opłaca.