W 2018 roku zachorowałem na boreliozę. To ciekawa historia, którą swoją drogą muszę osobno opisać, gdyż istnieje sporo mitów i nieporozumień dotyczących tej choroby. W finale wylądowałem jednak u bardzo dobrej lekarki. Przyszedłem do niej z dwoma pozytywnymi testami wykonanymi w dwóch różnych metodologiach. Okazało się, że testy to jednak za mało, aby postawić diagnozę. Przeszedłem skrupulatne badanie i dokładny wywiad lekarski, objawy musiały pasować do schematu choroby, a co więcej, musiałem potwierdzić kontakt z nosicielem choroby czyli kleszczem, czego tak naprawdę nie byłem na 100% pewien (ale potwierdziłem). Dodatkowo czekał mnie jeszcze jeden test, dla potwierdzenia tego wszystkiego oraz cały szereg innych testów na potencjalne, alternatywne źródła moich objawów. Dopiero po przejściu tego wszystkiego otrzymałem diagnozę i pani doktor zaordynowała mi odpowiednie leczenie. Czytałem też, przy okazji mojego dokształcania się w temacie boreliozy, wiele narzekań lekarzy na podejście ludzi, którzy chcą się diagnozować na podstawie samego tylko testu, jako złamanie zasad medycznych.
Półtora roku później ogłoszono „pandemię COVID-19” i nagle, jak za pstryknięciem palca, cała medycyna stanęła na głowie, a procedury prawidłowej diagnozy zostały unieważnione. Oto na podstawie jakiegoś naprędce opracowanego testu od razu klasyfikowano ludzi jako „chorych” nawet jeśli nie mieli żadnych objawów. Co więcej, skazywano tych ludzi na areszt domowy w postaci „nakazu kwarantanny”. Wszelkie wątpliwości odnośnie tych procedur ucinano bez żadnej dyskusji lub też przedstawiając trudne do zweryfikowania „uzasadnienia naukowe”. Naukowcy o odmiennym zdaniu byli wyciszani. W oficjalnym przekazie coś takiego jak test fałszywie pozytywny nie istniało, a po przyciśnięciu jednych czy drugich samozwańczych „weryfikatorów treści” można było usłyszeć, że „jest to od 0,8 do 4% testów, ale wynika głównie z nieprawidłowego wykonania testu, zwłaszcza na początku pandemii”.
Tymczasem trochę czasu minęło. Pandemia magicznie się skończyła, gdy ludziom skończyła się cierpliwość. Po wybuchu wojny na Ukrainie wręcz całkowicie zniknęła z mediów. I okazuje się, że pod koniec marca 2022 roku NFZ publikuje dokument sygnowany m.in. przez głównego eksperta ds. koronawirusa, profesora Horbana, z którego wynika, że większość testów wykonywanych na tzw. „chorych bezobjawowych” była fałszywie pozytywna. A „bezobjawowe” było podobno 60% „przypadków”. Jak widać, pan Jacek Wilk miał w tej kwestii rację, a samozwańczy weryfikator treści Demagog podawał nieprawdziwe informacje.
Z tego dokumentu wynika ponadto, że cała ta „niepodlegająca dyskusji” strategia masowego testowania i kierowania ludzi na kwarantannę była jakimś potwornym nadużyciem. Okazuje się, że stare zasady diagnostyki wciąż są właściwe, a wysoka wiarygodność testów PCR była po prostu kłamstwem. Prawdziwe natomiast jest 200 tys. zgonów nadmiarowych, których nie było, a przynajmniej nie aż tak dużo, w państwach, które miały łagodniejsze podejście do tzw. „obostrzeń” (ach, ta nowomowa!).
Niestety temat nie przebija się do głównych mediów i debaty publicznej, a zaaferowane wojną na Ukrainie społeczeństwo nie domaga się odpowiedzialności od winnych temu gigantycznemu spektaklowi masowego obłędu ostatnich dwóch lat.
Na koniec: piszę to jako osoba, która również przeszła covid i to całkiem mocno. Nie podważam istnienia tej choroby, ani tego, że może być dość groźna (choć uważam, że daleko mniej, niż przedstawiał to jej ekstremalnie wykrzywiony obraz medialny). Od samego początku podważałem jednak masowo wdrażane „środki zaradcze” w rodzaju lockdownu czy obowiązku zasłaniania twarzy jako bezsensowne, nieskuteczne, a nawet przeciwskuteczne, a ponadto nielegalne i godzące w podstawowe prawa obywatelskie, a nawet w jakikolwiek rozsądek, a od pewnego czasu stopniowo tylko obserwuję, jak rzeczywistość potwierdza kolejne z zastrzeżeń, które wówczas miałem. Ten dopisek jest konieczny ze względu na chochoły stawiane zawsze w takich przypadkach przez wyznawców Jedynej Prawdy Kowidowej (chociaż ostatnio mocno ucichli i chyba udają, że nic się nie stało, nikogo nie wyzywali od mordeców i "foliarzy" i w ogóle o co chodzi ;) ).
Dlatego w Polsce Ministrem Zdrowia został "ekonomista", który powtarzał hasła marketingowe firm farmaceutycznych zamiast się nad tym wszystkim zastanowić. Według kowidiańskiej narracji teraz w Polsce powinniśmy mieć Tsunami i Apokalipsę kowidową, bo naszą granicę przekroczyło kilka milionów ludzi bez masek i "aktualnego" boostera.