Wpis z 5.03.2022
Ruskie trolle?
Im dłużej obserwuję to, co się dzieje w ostatnich dniach w głowach wielu (większości?) moich rodaków, tym bardziej zaczynam rozumieć naszą historię, która obfitowała w liczne, nierozważne zrywy prowadzące do fatalnych skutków. Zaczęło się od awantury o paliwo, którą opisałem niedawno. Oprócz tego histerycznego zrywu, jakim były paniczne zakupy, pojawił się wtedy równoległy do niego trend „polowania na ruskie onuce”. Każdy, kto uległ tej panice był nazywany agentem kremla, a „ruskie trolle” rzekomo miały „rozsiewać plotki o cenach paliw i ich dostępności”. Czy w analogicznych sytuacjach, np. w zeszłym roku w Wielkiej Brytanii czy u początków pandemii też panikę inicjowały „ruskie trolle”? Informowały o tym nawet wydawałoby się poważne media w rodzaju wp.pl czy Spider’s Web. Jednak źródłem tych rewelacji był komunikat jeszcze poważniej brzmiącego Instytutu Badań Internetu i Mediów Społecznościowych. Mamy w Polsce taki instytut? Okazuje się, że jest to jedynie spółka z o.o. działająca w dziedzinie mediów i internetu składająca się z kilku osób. Ich strona internetowa pozbawiona jest nawet opisu swojej formy prawnej działania. Same zresztą „komunikaty” nie zawierały żadnej wartościowej treści, przedstawiały jedynie dane (o nieznanej wiarygodności) o tym, że pewne hasła, w rodzaju np. „UPA” czy „banderowcy” były nieco częściej wyszukiwane, zwłaszcza w województwie podkarpackim, co w żaden sposób nie wskazuje na działalność zewnętrzną i cokolwiek innego poza oddolnym wzrostem zainteresowania tymi tematami z powodu wybuchu wojny na Ukrainie. Do tej paniki moralnej przyczynił się również serwis Bezprawnik, którego redaktor naczelny rozpowszechniał wulgarny mem mający uderzać w „ruskich trolli”. W tym przypadku nie było jednak już nawet argumentów w postaci powoływania się na fikcyjne „instytuty”, lecz jedynie nowomowa („antyszczepy”), wulgaryzmy i filozofia „wydajemisię” oraz powoływanie się na jakieś skrajne przykłady narracji antyukraińskiej.
Korwin znowu miał rację
W ten sposób rozpoczęła się ta histeryczna akcja „polowania na ruskie onuce” i z czasem jedynie eskalowała. „Ruską onucą” zostawał (czy zostaje, bo histeria nadal trwa) każdy, kto miał choć trochę inne zdanie od jednego frontu medialnego na temat obecnych wydarzeń. Także każdy, kto w ogóle śmiał zasugerować konieczność weryfikowania nie tylko rosyjskich, ale również ukraińskich źródeł. Dużym echem odbił się twitt Janusza Korwin-Mikkego, który wyraził wątpliwości co do śmierci obrońców Wyspy Węży, powołując się na Russia Today. Niedługo później okazało się, że miał dobrą intuicję, bo również strona ukraińska potwierdziła, że żołnierze trafili do niewoli. W międzyczasie jednak wylały się na niego hektolitry szamba od rozemocjonowanych ludzi, m.in. od niezasłużenie moim zdaniem popularnego Krzysztofa Stanowskiego. Gdy jednak okazało się, że „Korwin miał znowu rację przed wszystkimi”, mało kto z adwersarzy miał dość honoru, by go przeprosić. A ostrożność Korwina w podejściu do źródeł ukraińskich okazuje się mieć poważny sens, o czym napiszę w dalszej części tego tekstu. Swoją drogą nazywanie „ruskim agentem” jedynego polityka, który miał dość jaj i umiejętności, by w rosyjskiej telewizji wykładać nasze rozumienie historii na przekór powszechnej tam wciąż czci dla ZSRR, zakrawa na jakieś kuriozum.
Z braku onuc chociaż pierogi
Zanim jednak do tego przejdę, opiszę dalsze dzieje histerii „antyonucowej”. Doszło do tego, że Magda Gessler przemianowała w swojej restauracji pierogi ruskie na „ukraińskie”. Bezmyślnie w ślad za nią poszło naprawdę wielu właścicieli restauracji i barów w Polsce, wykazując się przez to budzącą politowanie niewiedzą i ignorancją – bo przecież nazwa tych pierogów pochodzi od dawnej Rusi Czerwonej, a w kuchni rosyjskiej nie są znane. Na facebookowym fanpage’u mojego miasta opublikowano zapytanie, czy pierogi ruskie należy przemianować na „ukraińskie” i około 80% lajkujących było na „tak”. Do sankcji przyłączyła się również Filharmonia Pomorska, która nie będzie grać Czajkowskiego. Niestety poza komicznymi były również przykre incydenty, od inwektyw i gróźb kierowanych do kojarzących się w jakimś sposób tematycznie z Rosją lokalami (np. restauracja Matrioszka) do pobicia działacza narodowego Kamila Klimczaka podczas obchodów Narodowego Dnia Pamięci „Żołnierzy Wyklętych”, z którego poglądami można się zgadzać lub nie, z pewnością jednak nie mówił on nic takiego, co uzasadniałoby przemoc wobec jego osoby. Tylko czekać, aż ktoś zostanie zamordowany.
"Szabel nam nie zabraknie, szlachta na koń wsiędzie, Ja z synowcem na czele, i? – jakoś to będzie!"
Najbardziej dotkliwym i zauważalnym efektem tego amoku jest zamknięcie się na jakąkolwiek dyskusję i żarliwa wiara w to, że bezkrytyczne zaufanie Polaków we wszystkie ze źródeł ukraińskich w magiczny sposób pozwoli Ukraińcom wygrać wojnę. Część Polaków wydaje się wierzyć, że sami są na wojnie i każdego, kto w ogóle stawia jakieś pytania najchętniej rozstrzelaliby za kolaborację z wrogiem. U niektórych to zakrawa wręcz na chorobę umysłową. W tym amoku wiele osób domaga się wręcz interwencji zbrojnej Polski wobec Federacji Rosyjskiej, zapominając o tym, że jest to mocarstwo dysponujące bronią atomową, nie wspominając już nawet o tym, że potencjał naszych sił zbrojnych to nawet nie 50% potencjału armii ukraińskiej, ani o tym, że NATO jest paktem obronnym i nikt nas wówczas nie obroni przed odpowiedzią strony rosyjskiej.
Kadr z filmu "Pan Tadeusz
Ukrainie z całą pewnością zależałoby na wciągnięciu Polski do wojny. Nawet jeśli to groziłoby uderzeniem nuklearnym na nasze terytorium. Tonący brzytwy się chwyta, a i ratowanie tonącego wymaga przecież rozwagi, by nie zostać przez niego wciągniętym pod wodę. „W razie potrzeby samoloty będą mogły bazować na polskich lotniskach, z których ukraińscy piloci będą wykonywać zadania bojowe" – podało kilka dni temu Dowództwo Sił Powietrznych Ukrainy. Taka informacja oznaczałaby de facto zaangażowanie się Polski w konflikt w taki sam sposób jak za stronę konfliktu uważana jest Białoruś (z jej terenu wystrzeliwane są rosyjskie rakiety). Co gorsza, informację powieliła rządowa TVP, co mogło być uznane za formę potwierdzenia informacji przez stronę polską. Kilka godzin później tym doniesieniom zaprzeczył oficjalnie prezydent RP, jednak do tego czasu Rosja mogła użyć pretekstu np. do uderzenia prewencyjnego w polskie lotniska. Moim zdaniem powinny być wyciągnięte daleko idące konsekwencje wobec odpowiedzialnych pracowników TVP, co pewnie nie nastąpi. Tej sytuacji sprzyjał ogólny amok, w którym znaleźli się Polacy i w efekcie przestali w ogóle myśleć o konsekwencjach i własnej sytuacji. O rozwagę i zapanowanie nad emocjami zaapelował również polityk Konfederacji, Sławomir Mentzen, którego wpis polecam przeczytać.
To nie koniec szkodliwych dezinformacji strony Ukraińskiej. „Prezydent Ukrainy skomentował atak wojsk rosyjskich na elektrownię jądrową w Enerhodarze: przeżyliśmy noc, która mogła zmienić historię Ukrainy i Europy. Mamy 15 bloków jądrowych. Jeśli one eksplodują, to będzie koniec wszystkiego - śmierć Europy.” Tymczasem zagrożenia nie było, zarówno ze względu na to, że pożar miał miejsce w innej części elektrowni, a ponadto elektrownie ukraińskie są zabezpieczone w znacznie lepszy sposób od słynnej elektrowni w Czernobylu i działania zbrojne na ich terenie mają bardzo małe szansę na spowodowanie zagrożenia radiacyjnego - w najgorszym wypadku byłoby ono porównywalne ze skutkami awarii reaktora w Fukushimie. Tymczasem w wyniku paniki mogło dojść do zażywania przez ludzi potencjalnie niezdrowego płynu lugola lub innych substancji, również groźnych (pamiętajmy, że wskutek manipulacji głównych amerykańskich mediów prezentujących wyrwaną z kontekstu wypowiedź Donalda Trumpa co najmniej kilku ludzi zmarło po wypiciu środków dezynfekujących).
Gdzie są prawdziwi agenci?
Czy to znaczy, że rosyjski wywiad nie działa w Polsce? Owszem działa, przede wszystkim chyba jednak w terenie, a nie w internecie. Wczoraj zatrzymano w Przemyślu szpiega działającego na rzecz GRU i zapewne takich osób działa w Polsce więcej. Natomiast „onucomania” jak najbardziej jest w interesie tego rodzaju agentów. Trudno sobie wyobrazić, jaki interes miałaby mieć Rosja w tym, że przez kilka dni były w Polsce kolejki na stacjach paliw. Przecież wojsko i służby i tak mają swoje rezerwy paliw w razie potrzeby. Putin na pewno zaciera ręce z radości, że pan Krystian z Sanoka spóźnił się do pracy, gdyż musiał stracić pół godziny na stacji obleganej przez spanikowanych „Januszy”. Natomiast w powszechnym polowaniu na „ruskie onuce” prawdziwy szpieg będzie się czuł doskonale, bo przecież służby będą co chwila dostawały jakieś fałszywe informacje i donosy. Co więcej, mogą zacząć je lekceważyć.
Może powinienem zacząć od tego zastrzeżenia na samym początku, żeby również tym wpisem nie paść ofiarą „onucomanii”, ale zwrócę się jednak do rozsądnego czytelnika, który dotarł aż tutaj: czy to znaczy, że nie popieram Ukrainy? Oczywiście, jak najbardziej popieram. Uważam, że argumenty strony rosyjskiej są żałosne i nie dają im żadnych podstaw do tego co nazywają „operacją wojskową”. Walka Ukraińców jest sprawiedliwa, napaść Rosji niesprawiedliwa. Co więcej, w naszym interesie jest zwycięstwo Ukrainy (w sensie utrzymania własnej państwowości, niezależnej wobec Rosji) oraz jak największe osłabienie potencjału militarnego Federacji Rosyjskiej. Uchodźcom z Ukrainy powinniśmy pomagać, gdyż są to ludzie w prawdziwej potrzebie i desperacji, w przeciwieństwie do udających uchodźców cwaniaków, którzy płacili przemytnikom i Białorusi grube tysiące dolarów za dostanie się do krajów EOG i przyssanie do zachodniego socjalu. A przecież w ogólnej „onucomanii” zakazane jest nawet wskazywanie zagrożenia ponownym pojawianiem się tych ludzi wśród uchodźców z Ukrainy, mimo iż oni nadal stanowią element wojny hybrydowej z Polską, tak jak byli wykorzystywani parę miesięcy temu.
Beneficjenci "onucomanii"
Nie wiem czy agent, ale z pewnością co najmniej pożyteczny idiota dla Putina
„Polowanie na ruskie trolle” jest równocześnie bardzo na rękę lokalnym siłom antypolskim: lewicy oraz stronie, tzw. „demokratycznej”, czy samozwańczo „liberalnej” (w rzeczywistości antyliberalnej), która jeszcze niedawno działała wprost w interesie Rosji i Białorusi poprzez torpedowanie działań naszych pograniczników i propagandę „proimigracyjną”, a nawet publiczne lżenie Straży Granicznej, jak to uczynił niejaki Frasyniuk. Działali oni w interesie Rosji również poprzez lobbowanie i dążenie do dalszego rozbrajania zarówno Sił Zbrojnych RP, jak i samych obywateli, a nawet do zlikwidowania państwa polskiego poprzez „większą integrację z Unią Europejską” czy naszych sił zbrojnych przez powołanie wspólnych, „europejskich” sił zbrojnych (utworzenie tych ostatnich niestety również PiS to popiera). Jest oczywiste, że takie siły zbrojne działałyby w interesie największych członków wspólnoty, a Polska w razie kłopotów byłaby w efekcie bezbronna. Teraz jednak włączając się w populistyczny sposób w słuszny poniekąd zapał Polaków do niesienia pomocy sąsiadom, wskazują na swoich przeciwników politycznych jako „przyjaciół Kremla”. Tymczasem to właśnie postulaty prawicy, a w szczególności Konfederacji są niekorzystne dla Rosji, zwłaszcza te dotyczące zwiększenia potencjału naszych sił zbrojnych i samodzielności energetycznej.
Darmowe bilety niezgody
W ogólnym amoku, również ze strony rządowej popełniane są w dobrej wierze karygodne błędy. Dotyczą one przywilejów dla Ukraińców. Nie wiem, który „geniusz” wymyślił, żeby zwolnić wszystkich Ukraińców z kupowania biletów komunikacyjnych, w sytuacji, gdy w Polsce od dawna przebywa prawdopodobnie około 1,5 mln obywateli tego kraju, u nas żyjących i pracujących. Pojawiły się nagrania „polskich” Ukraińców wzywających do kupowania biletów mimo tego zwolnienia, jednak znaczna większość z niego skorzysta. „Głupi by nie skorzystał” i trudno mieć do nich pretensje, ale to będzie prowadzić do napięć między Polakami a Ukraińcami. Przecież to rozporządzenie można było spokojnie ograniczyć do obecnych uchodźców i wydawać im np. odpowiedni dokument, nawet w postaci świstka od straży granicznej. Błędem podkreślanym również przez ekspertów był również niedostatek odpowiedniej komunikacji ze strony władz, zwłaszcza szybkiego reagowania na plotki i fałszywe informacje, w rodzaju właśnie pogłosek o możliwym braku paliwa. No i skandaliczne są oczywiście paski grozy TVP - tam naprawdę ktoś powinien zrobić porządek:
Myślenie ma przyszłość
Nie wiadomo jak dalej się potoczy konflikt na Ukrainie oraz jak zmieni układ sił na świecie oraz jakie będą konsekwencje obecnych wydarzeń. Istnieją różne scenariusze. Prawdopodobnie czeka nas gigantyczne obciążenie ekonomiczne związane m.in. z tym, że uchodźców z Ukrainy będzie przybywać, a naszą ochotę do pomocy niekoniecznie podzielają kraje zachodnie. Ważne jednak wydaje mi się, żeby do tego, co się dzieje podchodzić bez nadmiernych emocji i z namysłem. Najważniejszy jest interes Polski i to musimy mieć cały czas z tyłu głowy, nawet gdy rzucamy się w z jednej strony w wir pomocy dla niesprawiedliwie napadniętego sąsiada, a z drugiej gdy jesteśmy w szoku spowodowanym tym atakiem, który w naszym, polskim genie łatwo przeradza się w bezmyślny amok.
Nie ze wszystkim się zgadzam :-) Warto też pamiętać, że ludzie, którzy do nas przyjeżdżają to głównie kobiety i dzieci. Jest też trochę osób starszych.
Szkoda, że trafiło na zimę i wiosnę bo to zawsze latem w Polsce brakuje rąk do pracy. Pamiętam, że co roku pojawiają się informacje o tym jak sadownicy jęczą, że nie ma kto pracować i połowa zbiorów trafi do kosza. W tym roku może być inaczej.
Oczywiście pomoc dla Ukrainy i ludzi w PL będzie nas kosztować. Pytanie czy więcej niż rząd wydaje na TVP to po pierwsze. A po drugie ta inwestycja może się zwrócić. Bo o ile w wcześniej przyjeżdżali do nas ludzie z Ukrainy za prostą pracą to teraz są tutaj wszyscy. Jeśli Polska wykorzysta to dobrze to za jakiś czas zobaczymy duży wzrost PKB i Polska będzie o 2 mln ludzi większym krajem, a więc i znaczenie w Europie wzrośnie.
Pytanie czy potrafimy...
Też myślę, że na dłuższą metę napływ ludzi z Ukrainy może nam się opłacić, chociaż w krótszym terminie będzie obciążeniem ekonomicznym, które się zbiegnie w czasie z innymi niekorzystnymi ekonomicznie czynnikami. Ważne, żeby tym ludziom stwarzać sposobność do pracy, a nie zalać socjalem. Oczywiście wiele sektorów rynku pracy czy zawodów pozostanie niezapełnionych, bo trudno np. o kobiety w budowlance czy też większe ich ilości wśród inżynierów (umówmy się, kobiety po studiach technicznych są, ale stanowią niewielki procent), a przecież mężczyzn ukraińskich wręcz ubędzie, bo wielu z nich wyjeżdża właśnie walczyć w swojej ojczyźnie. A właśnie mężczyzn na rynku pracy najbardziej nam ubyło wskutek własnej imigracji. Ale na pewno plusem będzie częściowe załatanie dziury demograficznej, ponadto ukraińskie dzieci dorastające w Polsce ulegną zdecydowanie większej asymilacji niż dorośli, którzy wcześniej przyjechali tutaj do pracy. Otwiera się też szansa na przyszłość na budowę jakiegoś lokalnego sojuszu państw bloku Europy Środkowo-Wschodniej.